czwartek, 2 stycznia 2014

"Nigdy nie przestanę Cię kochać" V

Mój odległy losie 
Jak ty to uczyniłeś? 
Dwa odległe serca 
W jedno połączyłeś 
Wśród tysiąca innych 
Ją jedną widziałem 
Bóg tak widać chciał, że ją pokochałem 


Następnego dnia wstali nieco później niż zwykle, bo około godziny dziesiątej. Marek wstał pierwszy i przez chwilę przyglądał się ukochanej. Patrzył na jej piękną twarz, na zamknięte powieki, które osłaniały dwa przepiękne lazurowe diamenty, w których tonął każdego dnia. Cierpiał, kiedy były one wypełnione łzami. Przeniósł wzrok na jej pełne usta, które same się prosiły, aby je całować. Kiedy raz poczuł słodki truskawkowy smak jej błyszczyka, cały czas chciał go chłonąć. Wpatrując się w Ulę myślał, co by było gdyby nie poszedł do tego sklepu. Pewnie wciąż byłby nieświadomy tego, że jego ukochana mieszka dwa bloki dalej i, że ma cudowną córeczkę. Albo spotkaliby się przypadkiem, ale nie zdobyłby się na odwagę, aby z nią szczerze porozmawiać. Tym bardziej, że widziałby ją z dzieckiem, sądziłby, że jest szczęśliwa z jakimś innym mężczyzną Np. z Piotrem. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Od trzech tygodni żyje w innym świecie, w bajce, która trwała już długi czas i za żadne skarby nie chciał aby się skończyła. Był szczęśliwy, bardzo szczęśliwy. W ciągu kilku godzin zyskał to, o czym marzył. Pogodził się z Ulą, jego jedyną i prawdziwą miłością i został ojcem. Ciągle nie mógł w to wszystko uwierzyć. Otrząsnął się z myśli, ręką odgarnął kosmyk włosów, który spadł na twarz kobiety. Ta poruszyła się i po chwili otworzyła oczy. 
M: Przepraszam, że cię obudziłem. 
U: Nie ma, za co już się wyspałam. Długo nie śpisz? 
M: Nawet nie. Tak sobie myślę. 
U:, O czym? 
M: O życiu. 
U: Aha, dobra Marek wstajemy, musimy odebrać Igę. 
M: Tak, tak już wstaję. - Marek poszedł zrobić śniadanie, a Ula udała się do łazienki. Po szybko zjedzonym posiłku, zaczęli się zbierać po Igę do rodziców Marka. 
M: Kochanie, ubierz wygodne buty, pójdziemy na spacer, chcę ci coś pokazać. – Ula była zdziwiona, lecz o nic nie pytała. Założyła jeansy ¾, t-shirt i baleriny. 
Dwadzieścia minut później zaparkowali pod willą Dobrzańskich seniorów. Ula była tutaj trzeci raz, ciągle ograbiało ją bardzo dziwne uczucie, gdy miała wejść do tego domu. Nie umiała tego określić, może to był strach, a może obawa przed jakąś wpadką? Nie miała pojęcia. Zawsze wtedy łapała Marka mocno za rękę i dopiero decydowała się na wejście. Tak było i tym razem, zanim wysiedli z samochodu złapała ukochanego za rękę i poczuła się silniejsza. Marek spojrzał na Ulę i zapytał. 
M: Kochanie, czemu się boisz? Moi rodzice nie gryzą. 
U: Nie wiem. Po prostu czuję, że nie pasuję do tego wszystkiego, do tych drogich mebli, rzeźb, obrazów. Paulina lepiej tu wyglądała. 
M: Uluś, co ty mówisz. To normalne, że czujesz się nie swojo, wychowałaś się w innych warunkach i ja to rozumiem. To wcale nie wygląda tak kolorowo jak się wydaje. Tu wszystko jest przygotowane perfekcyjnie, mi się to nie podoba. Uwielbiam twoją rodzinę i waszą spontaniczność w zachowaniach. Dlatego wolę spędzać czas w Rysiowie niż tu, wiem, że to głupio brzmi, bo to mój dom i moja rodzina, ale taka jest prawda. Chodźmy. – wysiedli z auta i udali się do drzwi. Marek zapukał, po chwili drzwi otworzyła im gosposia pani Maria, była opiekunka Dobrzańskiego. 
M: Dzień dobry pani Marysiu. – Uśmiechnął się do kobiety w podeszłym wieku. Często się zastanawiał jak to możliwe, że blisko siedemdziesięciu letnia kobieta miała siłę i ochotę zajmować się tak ogromnym domem. Gdy jakiś czas temu zapytał ją o to usłyszał, że jest bardzo przywiązana do jego rodziny i nie ma serca się z nią rozstawać. 
U: Dzień dobry. 
Mar: Dzień dobry dzieci zapraszam do salonu. – Poszli do wyznaczonego pomieszczenia. 
M, U: Cześć mamo, Cześć tato. 
H: Witajcie kochani. Siadajcie. 
Mar: Napijecie się czegoś? 
U; Ja soku, jeśli można. 
M: Ja też. 
Mar: Już podaję. – Gosposia poszła do kuchni, która była otwarta na salon. Oparła się o blat i odwróciła twarz w stronę swojego wychowanka. Znała go tyle lat, praktycznie wychowała jak matka. Pamięta każdy jego nowy ząb, pierwszy krok, słowo, które brzmiało „mama” i było skierowane właśnie do niej. Z jednej strony cieszyła się, że doświadczyła tych cudownych chwil, sama niestety nie mogła mieć dzieci, dlatego rozstała się z mężem. Natomiast z drugiej było jej żal tego brzdąca, bo nigdy nie poznał prawdziwego rodzinnego ciepła. To ona był jego powierniczką w sprawach sercowych. Kiedy Marek zaczął chodzić z Pauliną, zwierzał jej się ze wszystkiego. Wiedziała, że nie był szczęśliwy w tym związku, jednak nie chciał sprawić zawodu rodzicom, szczególnie ojcu, który ciągle narzekał, że go zawodzi. Jednak odkąd przyprowadził tutaj Ulę był radosny i uśmiechnięty. Maria znała całą historię tego romansu, nie pochwalała jego zachowania, ale wspierała go i pocieszała. Ze wspomnień wyrwał ją głos Heleny. 
H: Mario, co z tymi napojami? 
Mar: Już idę pani Heleno. – Podała sok i poszła do swojego pokoju. 
Ula i Marek opowiedzieli rodzicom o wczorajszym spotkaniu pomijając jednak szczegół ze sprzeczką z Ulką. Porozmawiali jeszcze chwilę, gdy Marek oświadczył. 
M: Ula zbieramy się, musimy iść jeszcze na spacer. – Niezauważalnie puścił oczko do matki. 
U: Już idę. – włożyła Igę do wózka i po pożegnaniach wyszli z domu Dobrzańskich. Ula myśląc, że pójdą na spacer do ich parku stanęła przy samochodzie. 
M: Kochanie, co ty robisz, chodź na spacer. 
U; Myślałam, że idziemy do parku. 
M: Nie, zaprowadzę cię w jedno miejsce. – Przejął wózek i ruszył wzdłuż chodnika. – Chodź kochanie. 
Szli kilka minut uliczką, aż nagle Dobrzański zatrzymał się. 
M: Podoba ci się? – Wskazał na dom. Ula zerknęła na budynek. Był piękny, jednopiętrowy z dużym urokliwym ogrodem. Dom wyglądał na stary, na dachu widoczny był mech, a ściany były brudne i wyblakłe. Mimo tego robił na niej wrażenie. 
U: Tak, ale nie rozumiem, po co mnie tu przyprowadziłeś. 
M: To dom mojej babci, a tak właściwie to mój. Dostałem go w spadku po niej, gdy kilka lat temu umarła. Nie było tutaj żadnej kobiety oprócz niej, mamy i teraz ciebie. Nie mówiłem nic Paulinie, bo kazałaby mi się go pozbyć. Ale ja nie chciałem, wiążą się z nim najpiękniejsze wspomnienia. Zawsze przychodziłem tu z panią Marysią w niedzielę popołudniu, na pyszny jabłecznik domowej roboty. Kiedy byłem mały było to naprawdę cudownie? Chciałbym, aby dom odzyskał swoje piękno. 
Ula, jeśli się zgodzisz to chciałbym, abyśmy zamieszkali tutaj ja, ty i Iga. Oczywiście będzie potrzebny remont, bo dom jest zaniedbany, ale tym się nie martw. Jeżeli tylko się zgodzisz. 
U: Tak, tak chyba się zgadzam. – Powiedziała zaskoczona – możemy obejrzeć środek? 
M: tak jasne. 

I dla mnie mój drogi 
Los zawsze był nieznany 
A serce pytało 
Gdzie ten ukochany? 
Niebo Cię przyniosło 
Wśród lata zieleni 
Jesteśmy jak widać sobie przeznaczeni 

Ula była zaskoczona, nie spodziewała się takiej propozycji. W ogóle była zaskoczona tym, co powiedział Marek. Nie było tu żadnej jego partnerki oprócz niej. Ujął ją tym, spodobał jej się pomysł z przeprowadzką. Ten dom był cudowny, miał duży ogród gdzie Iga mogłaby biegać jak podrośnie. Kochała Marka za to, że był spontaniczny i potrafił ją uszczęśliwić. Nie chodzi o drogie prezenty czy coś w tym stylu. Do zupełnego szczęścia wystarczy jej tylko on i jego przepiękny uśmiech, dzięki któremu od razu robiło jej się cieplej na sercu. Był bardzo romantyczny, o co nigdy wcześniej go nie podejrzewała. Widać jak bardzo się zmienił dla niej i dla ich związku. Wiedziała, że teraz już jej nie oszuka ani nie zdradzi. Kochała go nad życie i chciała spędzić z nim resztę swojego życia. 
Wzięła Igę na ręce i razem z Markiem weszli do domu. Na wprost drzwi był duży salon umeblowany starymi drewnianymi meblami. Na ścianach wisiały fotografie, przedstawiające zapewne członków rodziny Dobrzańskich. Z każdym wykonywanym krokiem drewniana podłoga skrzypiała. Przeszli do kuchni, była również ogromna, znajdowało się tam duże okno wychodzące na przepiękny sad, w którym było dużo kwiatów i drzew owocowych. Potem obejrzeli jeszcze kilka pokoi, które służyły za sypialnie. 
M: Trzeba będzie wymienić dach, ocieplić, pomalować ściany, wymienić okna i zrobić coś z podłogą i meblami. Jednym słowem kapitalny remont. 
U: Tak, ale Marek chciałabym abyśmy zostawili podłogę. Jest piękna, wystarczy tylko ją odnowić, meble też oddamy do renowacji. Bardzo mi się podobają. Ale skąd my weźmiemy na to wszystko pieniądze? 
M: Dobrze, zrobimy jak zechcesz. A o pieniądze się nie martw, rodzice obiecali pokryć wszelkie koszty remontu. 
U: Ale przecież kupa pieniędzy na to pójdzie. 
M: Kochanie to taki przedwczesny prezent śluby. Zgódź się. 
U: No dobrze. 
M: Na strychu jest jeszcze trochę mebli, wśród nich stare łóżeczko mojej mamy. Więc jeśli chcesz możemy i je odnowić. 
U: Pewnie, kiedyś musimy tu przyjść sami i poprzeglądać te rzeczy. A teraz chodźmy już Igunia jest głodna. – Powiedziała spoglądając na niespokojną córeczkę. 
M: Oczywiście. – Wyszli z domu i podeszli pod bramę domu Dobrzańskich po samochód. Wsiedli i udali się w stronę domu. 
U: Dziękuję Marek, że mnie tam zabrałeś i, że chcesz abyśmy tam zamieszkali. 
M: Nie ma, za co kochanie. Dla ciebie wszystko – uśmiechnął się uroczo, dając Uli do zrozumienia, że to dla niego przyjemność. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz