środa, 8 stycznia 2014

Informacja!

Moi drodzy!
Mam dla Was pewną informację. Nie mam pojęcia kiedy uda mi się coś napisać, musiałam wrócić do rzeczywistości po długim wolnym i dopadła mnie góra obowiązków. Weekend też będę miała zajęty, ponieważ najprawdopodobniej wyjeżdżam do rodziny. Naprawdę nie wiem kiedy dodam nowy rozdział...Być może będzie to miało miejsce dopiero około 18 stycznia, ponieważ wtedy zaczynają się ferie w moim województwie. 
Uzbrójcie się w cierpliwość. 
Przepraszam i pozdrawiam :))

niedziela, 5 stycznia 2014

"Cieszyć się, czy płakać?" IV

Rozdział dedykuję Biedronce. Dziękuję Ci kochana za miłe słowa pod poprzednią notką :)

Minęło kilka dni. Sytuacja w rodzinie Dobrzańskich nie poprawiła się. Można nawet powiedzieć, że jest jeszcze gorzej niż w pierwszych dniach po porodzie. Ula cały czas siedziała w sypialni, wychodziła tylko wtedy, kiedy musiała skorzystać z toalety. Nie płakała, już nie, nie miała po prostu na to siły. Całe dni leżała na łóżku i tępo wpatrywała się w sufit. Nie odbierała telefonów, jej zmartwiony ojciec dzwonił do niej po kilkanaście razy dziennie. Co prawda Marek opowiedział mu o ich sytuacji, ale Józef koniecznie chciał porozmawiać z córką. Ula praktycznie nie odzywała się do Marka, wielokrotnie pytał jej się o różne rzeczy, chciał zacząć rozmowę jednak ona nie pisnęła ani słowem. Nie było z nią żadnego kontaktu. Dobrzański przynosił jej do sypialni posiłki, inaczej już dawno umarłaby z głodu. A jak radził sobie w tej sytuacji Marek? Nijak, choć musiał być silny, nie mógł się poddać. Był wykończony, całymi dniami i nocami zajmował się Natalią. Kochał to maleństwo, całym sercem, ale nie był on matką, nie miał instynktu macierzyńskiego. Często nie miał pojęcie, dlaczego jego córka płacze, dzwonił wtedy spanikowany do matki po radę. Helena była u niego dwa razy, aby go odciążyć, ale nie mogła siedzieć u niego całymi dniami, ponieważ ma pełno spraw w fundacji. Dodatkowo musi jeszcze pomagać mężowi, który kilka miesięcy temu przeszedł poważną operację na serce i nie mógł się przemęczać. Na szczęście Marek znalazł zastępstwo w Dobrzański Fashion, udało mu się nakłonić Aleksa do przerwania urlopu we Włoszech i powrotu do Polski. W ten sposób chwilowo prezesem firmy został Febo. Co prawda Aleks nie był już współwłaścicielem firmy, bo po pokazie FD Gusto wyjechał z Polski i pozbył się udziałów. Jednak, kiedy postanowił wrócić do kraju zatrudnił się z powrotem w firmie. Marek nie martwił się tym stanem rzeczy, bowiem kilka lat temu ostatecznie wybaczyli sobie wszystkie złe rzeczy i zostali ponownie przyjaciółmi. Oprócz Aleksa w firmie pomagał też Sebastian. Olszański nie bardzo orientował się w sprawach Marka, bowiem Dobrzański nie miał w ogóle czasu na rozmowę z nim.
Marek był już naprawdę na skraju wytrzymania. I nie chodziło tutaj tylko o ciągłą opiekę nad Lią, przede wszystkim był zaniepokojony zachowaniem Uli. Nie mógł już znieść tej obojętności, jaką go obdarowywała, tego, że nie miał z nią kompletnie kontaktu, on i ich córeczka. Chwile normalności przeżywał czasami w nocy, kiedy Ula pewnie nieświadomie wtulała się w niego podczas snu. Wtedy czuł się jak kilka miesięcy temu. Jednak rano, gdy się obudził czar pryskał i wracał do smutnej i szarej rzeczywistości. Nie miał pojęcia, co dalej zrobić, wiedział tylko, że dłużej tak nie potrafi i musi coś postanowić.
Siedząc w salonie i odpoczywając złapał za telefon i wybrał numer do swojego przyjaciela.
- Cześć Seba, możemy się dzisiaj spotkać? – Zapytał, gdy usłyszał w słuchawce głos Olszańskiego.
- No Marek w końcu się odezwałeś. Jasne, że możemy. W 69 wieczorem?
- Nie Seba, nie mogę iść do klubu.
- Dlaczego? Stało się coś?
- Tak Seba, muszę z tobą porozmawiać. Możemy się spotkać za… - spojrzał na zegarek – poł godziny w parku niedaleko firmy?
- Nie ma sprawy. Będę przy stawie. Do zobaczenia. – Rozłączył się.
Marek wstał z kanapy i poszedł do pokoju córki. Wyciągnął ją z łóżeczka, przebrał w piękny kostium, który dostała od cioci Ali i włożył ją do wózka.
- Ula, idziemy z Natalią na spacer. Będziemy za góra dwie godzinki. – Powiedział zaglądając do sypialni, ujrzał tam Ulę wpatrującą się w ścianę. Zasmucił go ten widok, nie wiedział, co zrobić, aby jego Ula wróciła.

Szedł parkowymi alejkami pchając wózek, w którym leżała Natalia. Mała nie spała, rozglądała się, co chwile wydając różne ciche dźwięki.
- Kochanie idziemy na spotkanie z wujkiem Sebastianem. Pamiętasz go? Był u ciebie w szpitalu jak się urodziłaś. Może on nam doradzi, co zrobić, aby mamusia zaczęła z nami rozmawiać. – Mówił do córeczki.
Po chwili zauważył Sebastiana siedzącego na ławce nieopodal stawu. Podszedł do niego.
- Cześć Seba.
- Cześć Marek. No witaj Natalciu. – Powiedział radośnie łapiąc dziewczynkę za rączkę. – O czym chciałeś porozmawiać? – Spojrzał na Marka.
Usiedli na ławce, a Marek wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać Sebastianowi wszystko, co działo się w jego życiu odkąd Ula urodziła, a Sara umarła. Opowiedział dokładnie wszystko, łącznie z tym jak zachowywała się jego żona wobec niego i małej. Sebastian z każdym usłyszanym zdaniem patrzył na przyjaciela z coraz większym zdziwieniem. Marek w końcu zakończył swój monolog, po jego policzku spłynęło kilka łez, które szybko starł, jednak nie umknęły one uwadze Sebastiana.
- Nie wiem, co powiedzieć… - próbował poskładać to, co usłyszał od Marka i coś powiedzieć – Stary, nie spodziewałem się, że to wygląda aż tak kiepsko. Nie miałem pojęcia, że zostałeś z tym wszystkim, z Natalią zupełnie sam…
- Seba…Ja już nie daję rady, jestem wykończony i psychicznie i fizycznie. Pomóż mi stary, co ja mam zrobić w tej sytuacji. – Spojrzał błagalnie na przyjaciela. Sebastian milczał przez chwilę, próbował coś wymyślić.
- Wiesz, co… Moim zdaniem to tutaj nic innego nie pomoże jak tylko szczera rozmowa.
- Seba…Ale jak? Ona się do mnie nie odzywa ani słowem. Jak ja mam z nią rozmawiać?
- Nie wiem, sprowokuj ją, niech ona się nawet zacznie na ciebie drzeć, tylko niech coś powie. Potem spróbuj ją uspokoić i zacznij rozmowę. To nie może tak być, ty nie możesz tak żyć, bo to cię zabije od środka.
- Wiem Seba, wiem. Chyba masz rację, ale rozmowa z nią będzie bardzo, bardzo trudna. Ale nie mam innego wyjścia. Bardzo ją kocham i chcę z nią być, ale jak to dalej będzie tak wyglądać to…to będę musiał się z nią rozwieść… - ukrył twarz w dłoniach – A ja nie chcę się z nią rozstawać, tak bardzo ją kocham… Zrobię wszystko, aby ją odzyskać, aby odzyskać moją Ulę, tą, w której się zakochałem.
- Dobrze robisz bracie. – poklepał go po ramieniu.
- Tylko jeszcze nie dziś, zrobię to jutro. Muszę to wszystko przemyśleć i ułożyć sobie jakoś w głowie tą rozmowę. Tak bardzo się boję…

sobota, 4 stycznia 2014

"Cieszyć się, czy płakać?" III

Kolejny rozdział, znowu krótki. Przepraszam, ale nie mogę się zebrać na dłuższy rozdział, nie o tej tematyce. Wena by mnie zamęczyła i to jest jedyny powód dlaczego piszę to opowiadanie, ponieważ nienawidzę takich tematów.

Gdy Ula się uspokoiła Marek zaczął rozpakowywać rzeczy, które kupił jej po drodze do szpitala. Nagle Natalia zaczęła płakać, Ula na to nie zareagowała. Marek nie wiedząc, co ma zrobić wziął córeczkę na ręce i poszedł do pokoju pielęgniarki znajdującego się naprzeciwko sali numer siedem.
- Przepraszam, ale mała płacze i nie wiem, co mam zrobić. – Powiedział wchodząc do pomieszczenia
-Pan jest mężem Urszuli Cieplak? – Skinął głową – Zachowanie pańskiej żony mnie niepokoi. Od wczoraj praktycznie nie zajmuje się małą, nie przychodzi do niej jak płacze. Nic. Nie interesuje się nią. – Powiedziała przy okazji zmieniając zręcznie pampersa noworodkowi.
- Boże…I co ja mam teraz zrobić?
- Zrobimy tak. Poczekamy jeszcze do jutra, może pani Ula zacznie się zajmować córką, jeśli nie to przyprowadzę do niej psychologa. To mi wygląda na coś w rodzaju depresji poporodowej, no i jeszcze śmierć drugiego dziecka.
- Dobrze, zgadzam. Kiedy Ula i Natalia będą mogły wyjść ze szpitala?
- Pojutrze.
- Mam nadzieję, że do tej pory coś się poprawi, bo ja nie mam pojęcia o postępowaniu z tak małymi dziećmi. Nie dam sobie rady.
- Jeżeli to jest depresja poporodowa to nie będzie tak łatwo. Mam pomysł, teraz akurat nie mam nic do roboty, więc mogę pokazać panu takie podstawowe rzeczy. Wbrew pozorom to nie jest trudne i z pewnością szybko się pan nauczy. – Uśmiechnęła się.
- No dobrze. – Zgodził się, nie miał innego wyjścia. Przez około godzinę pielęgniarka pokazywała Markowi jak zmienić pieluszkę, jak nakarmić malucha i jak ubrać żeby nie zrobić mu krzywdy. Dobrzański próbował i jak na pierwszy raz całkiem dobrze mu szło.
- Dziękuję bardzo, miała pani rację to nie jest takie trudne. Pójdę już – wziął dziecko i wyszedł z gabinetu.

Dwa dni później wszedł do szpitala. Dzisiaj miał odebrać swoje dziewczyny. Nie wiedział, czego ma się spodziewać, czuł, że w najbliższych dniach czy tygodniach będzie pełnił funkcję i ojca i matki. W ostatnich dniach sytuacja z Ulą nie uległa zmianie, dalej się nie interesowała Natalią. Nawet już się nie odzywała do niego. Gdy się o coś pytał odpowiadała mu głucha cisza. Był zdezorientowany, nie miał pojęcia, dlaczego odtrącała to dziecko, dlaczego odtrącała jego wsparcie, miłość. Czyżby obwiniała go o śmierć Sary? Tego nie wiedział i pewnie nigdy się nie dowie.
Wszedł do sali, w której leżała Ula.
- Gotowa? – Zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Ula leżała na łóżku w ubraniu i czytała książkę. Spojrzał na Natalię, ona nadal była w śpioszkach. Westchnął, rzucił torbę, którą miał w ręku na podłogę i wziął na ręce córeczkę. Położył na przewijaku i wyjął ubranka, które przyniósł. Delikatnie, pamiętając o wskazówkach udzielonych mu przez pielęgniarkę ubrał ją w różowo-szary komplecik. Na dworze było ponad dwadzieścia stopni, więc 


Weszli do ich mieszkania na Siennej. Ula od razy skierowała swoje kroki do sypialni. Marek nic nie powiedział, popatrzył tylko ze smutkiem na zamykające się za nią drzwi. Nie tak wyobrażał sobie czas po porodzie, nie tak jak to teraz wygląda. Ale nie mógł nic zrobić, ostatnie dni to pasmo złych zdarzeń. Otrząsnął się natychmiast. – Muszę przestać wiecznie rozmyślać i analizować każde zdarzenie. Teraz muszę się zająć Natalią, ona mnie potrzebuje. – Skarcił się w myślach. Wziął na ręce córeczkę i powędrował do jej pokoiku. Przebrał małą i usiadł na kanapie kładąc ją sobie na kolanach. Przypatrywał się jej bardzo uważnie. Miała kruczoczarne włoski, a jej oczy były kopią oczów Uli, spoglądały na niego dwa chabry. Pogłaskał ją po policzku, a na jej twarzy pojawił się zarys nieporadnego jeszcze uśmiechu. Jednak to wystarczyło, aby zobaczył dołeczki w policzkach, dokładnie takie same jak on miał.
- Jesteś taka śliczna córeczko. – Wyszeptał i ucałował ją w czółko.
Lia, tak od kilku dni pieszczotliwie mówił do córeczki, zaczęła ziewać, więc położył ją w łóżeczku i delikatnie przykrył kocykiem. Niemal natychmiast zasnęła, Marek powędrował do kuchni i postanowił przygotować obiad.

Stali na rysiowskim cmentarzu, po ich policzkach ciekły łzy. Wokół nich stało wiele osób ze współczuciem widocznym na twarzach. Rodzina, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi a także osoby, które Ula znała tylko z widzenia, wszyscy zebrali się tutaj, aby pożegnać malutkie dziecko. Nie mogli w to wszystko uwierzyć, nie wiedzieli, dlaczego Bóg tak pokarał to młode i miłe małżeństwo, przecież byli tacy szczęśliwi. 
Ula stała tępo wpatrując się w to, co robią panowie z zakładu pogrzebowego. Wpuszczali do dziury na linach malutką trumienkę, a następnie nasunęli na nią wielką płytę. W tym momencie Ula nie wytrzymała, zaczęła przeraźlimała na pewno nie zmarznie. Włożył ją do nosidełka i poszedł na chwilę do pielęgniarki powiedzieć, że wychodzą i podziękować za wszystko. Wrócił do sali i powiedział do Uli.
- Kochanie, chodź idziemy. – Ula natychmiast wstała, wzięła torebkę i wyszła.

Jechali do domu w milczeniu, ciszę przerywały tylko, co jakiś czas dźwięki wydawane przez ich córeczkę. Marek chciał coś powiedzieć, ale bał się jak zareaguje Ula. Czuł się w tej sytuacji bardzo dziwnie. Nie wiedział, co jest lepsze, ta cisza czy jakby Ula cały czas płakała. Nie miał pojęcia… Jednak szybko musiał skończyć te rozmyślania i skupić całą swoją uwagę na drodze. Przecież wiózł swoje dwa skarby, nie mógł dopuścić, aby wydarzyła się kolejna tragedia. wie płakać ledwo potrafiła utrzymać się na nogach. Widząc to Marek natychmiast przygarnął ją do siebie i mocno przytulił. Płakali razem, wszyscy patrzyli na nich smutno, lecz tak naprawdę nikt nie wiedział, co oni czują. Obecni na tym pogrzebie złożyli kwiaty na prowizorycznym jeszcze grobie i odeszli. Nawet najbliższa rodzina, wiedzieli, że młodzi potrzebują teraz czasu, nie chcieli się narzucać. Józef Cieplak z grobową miną zaproponował rodzicom Marka obiad. Oni ocierając łzy zgodzili się i razem ruszyli w stronę domu Cieplaków. Ula i Marek zostali sami, dalej trwali wtuleni w siebie. W wózeczku przed nimi leżała Natalia, zupełnie nieświadoma tego, co się dzieje spała w najlepsze. 

czwartek, 2 stycznia 2014

"Cieszyć się, czy płakać?" II

Gabinet lekarza.

- Proszę pana czy może mi pan w końcu powiedzieć, co się do cholery stało? – Marek już nie powstrzymywał zdenerwowania, nie miał pojęcia coś się dzieje, a lekarz zwlekał z przekazaniem mu tej informacji.
- Bardzo mi przykro, ale jedna z pańskich córek nie żyje.
Marek spojrzał się z niedowierzaniem na lekarza. Jego oczy w kolorze lodowca stały się ogromne, zaczęły szklić się od łez, które po chwili spływały mu po policzku. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał, nie dopuszczał do siebie tej myśli, uważał, że to jest tylko senny koszmar, z którego zaraz się wybudzi, a w ramionach będzie trzymał Ulę, która jeszcze jest w ciąży. Nie wytrzymał i rozpłakał się jak małe dziecko, lekarz nie wiedział, co ma zrobić w tej sytuacji, podszedł do Dobrzańskiego i położył dłoń na jego barku. To chyba wszystko, co mógł teraz zrobić. Marek po chwili otarł łzy, zebrał się w sobie i drżącym głosem zapytał.
- Ale jak to się stało, dlaczego?!
- Dziecko miało pępowinę owiniętą wokół szyi, urodziło się martwe. – Wytłumaczył pośpiesznie lekarz.
- Pan, jako lekarz chyba powinien wiedzieć takie rzeczy! Matko Boska, przez pana moje dziecko umarło. Co z pana za lekarz, że nie zauważył pan, że coś się dzieje!! – Naskoczył na niego Marek
- Takie rzeczy się zdarzają. Proszę iść teraz do żony i przekazać jej tą wiadomość, ona nic nie wie.
Marek wyszedł pośpiesznie z gabinetu nie odzywając się ani słowa. Podszedł pod salę, w której leżała Ula. Upewnił się czy nie widać u niego łez i wszedł po cichu do pomieszczenia. Zobaczył tam uśmiechniętą Ulę trzymającą na rękach ich córeczkę, tylko jedną córeczkę.
- Witaj kochanie. Poznaj to nasza córeczka Natalia. Nie wiem, czemu, ale nie przywieźli mi jeszcze Sary. – Powiedziała, gdy tylko zauważyła swojego męża
- Jest śliczna. Kochanie…muszę ci coś powiedzieć…- natychmiast posmutniał.
- Marek….Marek…Co się stało? – Nie miała pojęcia, o czym chciał jej powiedzieć.
- Ula…Kochanie…Nasza druga córka, nasza Sara nie żyje. – Powiedział jednym tchem, a po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. Czekał na reakcję Uli, która chyba jeszcze przetwarzała w głowie usłyszaną przed chwilą informację. Nie musiał już więcej czekać, Ulą wstrząsnął spazmatyczny szloch, po czym rozpłakała się na dobre. Malutka Natalia leżąca na piersi mamy nie wiedząc, co się dzieje również zaczęła płakać. Marek delikatnie wziął ją na ręce i położył w plastikowym wózeczku. Dziewczynka po chwili się uspokoiła i zasnęła. Mężczyzna usiadł na łóżku swojej ukochanej, a t
 a natychmiast wtuliła się w niego. 

- Marek…Marek…Jak to…Dlaczego…Dlaczego to musiało spotkać akurat nas…Marek… - mówiła przez płacz.
- Nie wiem…Kochanie, naprawdę nie wiem…

Wrócił do domu późno, bardzo późno. Gdy wyszedł ze szpitala od Uli (najchętniej to zostałby tam z nią, ale pielęgniarki siłą go stamtąd wyprosiły) poszedł do baru. Musiał się napić, musiał utopić smutki w alkoholu, choć na chwilę, na ten jeden wieczór. Wszedł do holu, zostawił ubranie wierzchnie i lekko się chwiejąc udał się do pokoju córek…wróć córki, tylko jednej córki, liczba pojedyncza. Gdy zobaczył dwa łóżeczka rozpłakał się. Który to już raz dzisiaj? Piąty? Ósmy? Nie pamiętał, nie liczył… Stracił panowanie nad sobą, alkohol wziął górę. Podszedł do jednego z łóżeczek i z impetem je kopnął. Kilka szczebelków wypadło, a na listwie pojawiło się lekkie pęknięcie. Osunął się na podłogę i ukrył twarz w dłoniach. Zastanawiał się, dlaczego los ich tak pokarał. Najpierw nie mogli się dogadać, prawie zniszczyli tą wspaniałą miłość, a teraz, gdy wszystko było świetnie, byli razem, darzyli się miłością, zaufaniem, mieli piękny dom, firma dobrze prosperowała, spodziewali się dzieci, los znowu z nich zakpił. Mimo, że nigdy nie widział Sary, nigdy nie widział swojej malutkiej córeczki pokochał ją całym sercem. Teraz czuł się jakby jedna połowa tego serca została mu wydarta żywcem… Z jednej strony się cieszy, że ma Natalię, ale rozpacz po śmierci Sary zakrywa całą tą radość. Już zawsze będzie pamiętał o tej małej istotce, zawsze będzie rozpamiętywał i gdybał, co by było gdyby ona żyła, jakby wyglądała, co by robiła, jaka by była.
Doskonale wiedział, że niewątpliwie gorzej zniesie to Ula. Ona jest bardzo wrażliwą osobą, na pewno bardzo, bardzo ją to dotknęło i przez długi czas nie będzie mogła wrócić do siebie. Nie miał pojęcia, co będzie dalej….
Uświadomił sobie, że nikt z rodziny ani przyjaciół nie wie, że Ula urodziła i, że wydarzyła się taka tragedia. Jednak dzisiaj miał już dosyć, nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Postanowił, że zadzwoni jutro z rana zanim uda się do szpitala. Dowlókł się do łóżka i zasnął tak jak stał, w jeansach i bluzce.

Następnego dnia obudził się wcześnie, otworzył oczy z nadzieją, że zobaczy obok siebie Ulę, a wczorajszy dzień okaże się tylko najstraszliwszym koszmarem. Jednak rozczarował się, ale nie tracił wiary, poszedł do salonu z tą samą nadzieją. Nie było jej tu, nie stała też przy kuchennym stole robiąc tostów. Opamiętał się, zdał sobie sprawę, jaka jest rzeczywistość. Ula leży w szpitalu z ich jedną córeczką, druga nie żyje. Do jego oczu napłynęły łzy, jednak nie płakał. Obiecał sobie, że już nie będzie, musiał być silny dla Uli i dla Natalki. Miał teraz kupę spraw, musi przygotować pokój dla małej, postanowił wynieść jedno łóżeczko, sami cały czas będą pamiętać o Sarze, nie potrzebne są jeszcze przedmioty, które będą ją przypominały. W jego miejsce kupi małą kanapę, na której w razie potrzeby będą mogli czuwać przy córeczce. Musi też załatwić pogrzeb, nie darowałby sobie gdyby nie pożegnał malutkiej w należyty sposób. Po raz kolejny przypomniał sobie o rodzinie, sięgnął po telefon, wziął głęboki oddech i wybrał numer, najpierw do swojego teścia, Józefa. Marek drżącym głosem, ostrożnie opowiedział mu o tym, co się wczoraj stało. Cieplak nie mógł w to uwierzyć, zaczął płakać. Po rozmowie z tatą Uli, zadzwonił do swoich rodziców i Sebastiana. Wszędzie reakcje były podobne, żal, płacz, smutek, rozpacz i współczucie.
Spojrzał na zegarek, już po dziesiąte. Postanowił pojechać do Uli, po drodze kupił jej kilka soków i bukiet róż. Zadzwonił też do Ani, że nie będzie go w pracy, nie miał pojęcia jak długo.

Wszedł do sali numer siedem, Ula leżała na łóżku i tępo wpatrywała się w sufit, obok w swoim wózku leżała Natalia cichutko sapiąc. Marek podszedł do córeczki i pogłaskał po główce, potem podszedł do Uli. Dopiero teraz go zauważyła, odwróciła głowę w jego stronę i spojrzała na niego wielkimi chabrowymi oczami pełnymi od łez. Próbowała się uśmiechnąć, ale nie potrafiła.
- Witaj kochanie. To dla ciebie. – Położył bukiet na stoliku i pocałował ją w czoło. – Jak się czujesz?
- A jak się mam czuć? Marek… - rozpłakała się i wtuliła się ukochanego.

"Cieszyć się, czy płakać?" I

Postanowiłam się z Wami podzielić mini opowiadaniem (jeszcze nie wiem dokładnie ile rozdziałów będzie ono miało, ale myślę, że około 5/6).

Tegoroczna wiosna rozpieszczała mieszkańców Warszawy. Nieustannie świeciło słońce, a temperatury przekraczały dwadzieścia stopni. Wszyscy bez wyjątków cieszyli się tą piękną pogodą, w parkach było wiele osób, spacerowali z dziećmi jedząc po raz pierwszy w tym roku lody. 
Wśród osób spacerujących po jednym z warszawskich parków była para młodych ludzi. Mężczyzna obejmował swoją ciężarną partnerkę w pasie. Byli małżeństwem od trzech lat, po bardzo burzliwych chwilach w końcu uświadomili sobie, że nie potrafią bez siebie żyć i ostatecznie poddali się miłości, która od samego początku ich do siebie przyciągała. To był jeden z ich ostatnich samotnych spacerów, bowiem kobieta była w dziewiątym miesiącu ciąży i lada dzień na świecie miały pojawić się ich pociechy, dwie dziewczynki. Ciąża bliźniacza była dla nich dużym zaskoczeniem lecz gdy uświadomili to sobie nastał okres wielkiej radości. Ula, bo tak miała na imię ta kobieta, buszowała po sklepach dziecięcych w poszukiwaniu ubranek i innych akcesoriów dla ich pociech. Marek, jej mąż i dumny przyszły tatuś kupił dla nich wielki dom pod Warszawą niedaleko rodzinnej miejscowości Uli. Oboje nie mogli się doczekać chwili gdy wezmą na ręce swoje pociechy. 

- Marek, pozostało nam tylko ustalić imiona dla dziewczynek. Ciągle nie możemy dojść do porozumienia w tej sprawie. – powiedziała Ula.
- Masz rację kochanie. Mam pomysł. Każdy z nas wybierze imię dla jednej z naszych córek, bez możliwości podważenia decyzji przez drugą osobę. To chyba najlepsze rozwiązanie, inaczej nigdy nie wybierzemy imion. – odpowiedział jej Marek z dużym uśmiechem na ustach, bowiem teraz miał Ulę w szachu, nie była przekonana do imienia, które wymyślił Dobrzański, a on bardzo chciał nazwać tak ich córkę. 
- No dobrze, niech ci będzie. Ale błagam, bez żadnych słowiańskich imion typu Godzimira. – oboje wybuchli śmiechem. 
- Postaram się. – nadal nie mógł pohamować śmiechu, lecz po chwili się uspokoił - Ula, chyba wiesz jakie imię wybiorę? Jedna z naszych córek będzie miała na imię Sara. A ty jakie imię wybrałaś?
- Natalia. – odpowiedziała Ula. – Wiesz co…Sara, Sara Dobrzańska brzmi całkiem nieźle. 
- Cieszę się. No to postanowione. Teraz pozostaje tylko czekać na narodziny. – pogłaskał Ulę po brzuchu i lekko pocałował ją w usta. 

Nie musieli długo czekać, dwa dni po tej rozmowie Ula zaczęła rodzić. Marek szybko zawiózł żonę do szpitala. Bardzo chciał być przy porodzie, jednak lekarz ze względu na bliźniaczą ciążę i możliwość komplikacji nie pozwolił mu towarzyszyć Uli. Czekał z niecierpliwością na szpitalnym korytarzu, chodził tam i z powrotem. Zadzwonił do rodziców, do Sebastiana, do Maćka. Wszyscy uspokajali go, że będzie dobrze i obiecali przyjechać jak Ula już urodzi. 
Podczas tego oczekiwania zaczął wspominać to co było kilka lat temu. Moment kiedy po raz pierwszy zobaczył Ulę, wszystkie przykrości jakie jej wyrządził, a ona nadal w niego wierzyła i ratowała mu tyłek przed Aleksem. Przypomniał mu się ich wyjazd do SPA, ta cudowna noc w hotelu. Potem już nie było tak kolorowo, Ula znalazła list od Sebastiana w jego biurku i tonę głupich prezentów. Minęło sporo czasu do momentu w którym Marek ostatecznie wybaczył Sebastianowi, że zostawił ten w gabinecie, a nie dał mu go osobiście. Jednak z drugiej strony gdyby nie ten list to chyba nigdy nie powiedziałby Uli o tym, że ją okłamywał i dalej żyliby w kłamstwie, a on drżałby o to, aby nie wyszły na jaw sprawy z przed lat. 
Przeskoczył myślami do chwili gdy Ula została prezesem jeszcze wtedy Febo&Dobrzański. Starał się za wszelką cenę, aby mu wybaczyła i wróciła do niego. Jednak ona zdawała się być obojętna na jego błagania. Jeszcze ten Piotr, bardzo bolało go gdy widział jak ten kardiolog obejmował i całował Ulę. 
Po chwili nadeszły miłe wspomnienia, pokaz FD Gusto, pocałunek na scenie i to co się działo później. Wspólne mieszkanie, oświadczyny, ślub, wiadomość o ciąży. Ostatnie trzy lata były dla niego jak bajka, jak sen, który nie miał końca.

Wyrwał się ze wspomnień, bo z sali porodowej wyszedł do niego lekarz. Marek nie mógł niczego wyczytać z jego twarzy, nie miał pojęcia co się stało. 
- Panie Darku – tak miał na imię lekarz – Co z Ulą, co z dziewczynkami?
- Panie Marku, pani Ula ma się dobrze…. – nie zdążył do kończyć, bo Marek mu przerwał.
- A dziewczynki? Proszę mi powiedzieć co z moimi córkami! – zaczął się niecierpliwić.
- Proszę się uspokoić, niech pan wejdzie do mojego gabinetu tam porozmawiamy na spokojnie. – Marek posłusznie wykonał polecenie lekarza, nie miał pojęcia co się stało, nie wiedział co ma myśleć o zachowaniu lekarza. 

Miniaturka V "A i jeszcze jedno, pamiętaj, że cię kocham."

Czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia? Czy po pierwszym spotkaniu da się powiedzieć „Tak to ten jedyny”. Czy coś takiego w ogóle jest możliwe? 
Odpowiedzi na te pytania są różne, większość ludzi twierdzi, że nie, że to jest kompletnie nierealne i niemożliwe. Że nie da się pokochać jakiejś osoby nie znając jej charakteru. To, że jesteś zauroczony wyglądem zewnętrznym tego drugie człowieka nie znaczy od razu, że go kochasz i jesteście dla siebie stworzeni. Jednak są też ci, którzy twierdzą, że taka miłość jest jak najbardziej możliwa, pierwsze spojrzenie, przelotny uśmiech napędza ich do działania. Chcą poznać tą osobę, czują, że to może być to. Niektóre tego rodzaju znajomości kończą się po kilku spotkaniach, po prostu te osoby zauważyły, że intuicja je zawiodła. Wcale do siebie nie pasują, nie mają wspólnych tematów, jednym słowem nie ma szans na związek. Nieliczni skorzystali z tego zauroczenia i wkrótce zostali parą. Kilka związków skończyło się po kilku latach, inne zmieniły się w małżeństwo. Wydaje mi się więc, że ta teza, która od wielu lat zastanawia ludzi powinna brzmieć inaczej. 

Wśród wielu osób, które rozpaczały z powodu nieudanej miłości była Ula Cieplak. Młoda kobieta siedziała z podkulonymi nogami na swoim starym, panieńskim łóżku i płakała, trzymając w ręce pogiętą kartkę, której treść znała na pamięć. Ten stan towarzyszył jej bardzo długo, praktycznie odkąd tylko dowiedziała się prawdy o swoim Hmm… kochanku, tak to będzie chyba odpowiednie słowo. Nie mogła uwierzyć jak taki w jej mniemaniu, porządny człowiek mógł ją tak skrzywdzić. Ona, przecież tak bardzo go kochała, marzyła o przyszłości u jego boku. A on wykorzystał jej beznadziejną miłość, miłość, którą obdarzyła go niemal od pierwszego wejrzenia. Ula była niepoprawną romantyczką, więc nic dziwnego, że wierzyła w taką właśnie miłość. Od zawsze zachwycała się książkami o miłości, do jej ulubionych z pewnością można zaliczyć tekst pod tytułem „Romeo i Julia”. Ilekroć czytała tą książkę, zachwycała się miłością głównych bohaterów, którzy mimo młodego wieku darzyli się ogromną miłością. On robił dla niej, co tylko chciała, był gotowy umrzeć w imię uczucia, jakie ich łączyło. Ula pragnęła takiej miłości, a gdy wydawało jej się, że owa właśnie przyszła, ktoś brutalnie ją obudził. Obudził ją z pięknego snu, w którym śniła, że Marek ją kocha i mogą być ze sobą szczęśliwi na zawsze. Jednak niedługo po tym okazało się inaczej. Czar prysł, a po tym śnie została tylko wielka, niechcąca wcale się goić rana w sercu. Wiedziała, że nie będzie jej łatwo zapomnieć, jednak za wszelką cenę próbowała. Przez chwilę wydawało jej się, że się udało, że w jej sercu nie ma już tego przystojnego bruneta o oczach w kolorze górskiego lodowca. Niestety, nie trwało to długo, kiedy pojawił się u niej z propozycją, aby przejęła firmę wszystko odżyła. Jego widok wiele ją kosztował, minęło kilka dni zanim postanowiła spotkać się z nim i zgodzić się na jego propozycję. Swoją decyzję tłumaczyła sobie tym, że chce pomóc przyjaciołom, nie chce, aby przez jej sprawy osobiste stracili pracę i to, na co tak długo pracowali. Jednak podświadomie nie tylko przyjaciół chciała ratować, ale też Marka. Wróciła, na początku było jej bardzo ciężko, jednak po jakimś czasie przyzwyczaiła się. Nie przeszkadzało jej to, że musiała pracować z Markiem. Jego nachalne prośby, ba błagania o rozmowę traktowała chłodno. Zdawała się być niewzruszona Markiem, któremu do płaczu już nie wiele brakowało. Zupełnie nie chciała go słuchać, wmawiała sobie, że ten człowiek nic już dla niej nie znaczy, że już go nie kocha. Jednak czasami miała takie momenty, w których chciała jechać do niego i powiedzieć mu prawdę. Powiedzieć mu, że go kocha i nie może bez niego żyć. Powstrzymywała się, nie chciała słuchać serca, niestety za każdym razem było jej coraz trudniej. Zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że już dłużej tak nie wytrzyma, że niebawem ból będzie nie do zniesienia. 
W tym momencie, automatycznie przypomniała sobie rozmowę z Markiem z przed dwóch dni. 

Siedziała w swoim pokoju pisząc coś na komputerze, musiała skończyć papiery na następny dzień. Usłyszała pukanie do drzwi, myślała, że to tata, który przyniósł jej kakao i poprosi, aby się nie przemęczała. Powiedziała, więc:
U: Wejdź tato.
Drzwi się otworzyły jednak wbrew jej oczekiwaniom do pokoju nie wszedł ojciec z tacą tylko nie, kto inny jak Marek z ogromnym bukietem tulipanów.
U: Marek, co ty tu robisz? – Była bardzo zdziwiona.
M: Chciałem z tobą porozmawiać. Chciałem ci wszystko wyjaśnić. – Powiedział ostrożnie, bojąc się jej reakcji.
U: Nie Marek! My nie mamy, o czym ze sobą rozmawiać! Nie musisz mi niczego wyjaśniać, wszystko doskonale rozumiem! A teraz proszę cię wyjdź! – Powiedziała podniesionym głosem.
M: Ale Ula…
U: Marek proszę cię. – Powiedziała ostro.
M: Jak chcesz. W takim razie chciałem się pożegnać. Wylatuję do Londynu za dwa dni o godzinie szesnastej. To dla ciebie – położył kwiaty na jej łóżku i skierował się w stronę drzwi. – A i jeszcze jedno, pamiętaj, że cię kocham. – Wyszedł, po raz ostatni spoglądając na nią. 


Natychmiast się ocknęła, w głowie dudniło jej tylko jedno zdanie wypowiedziane przez Marka: „Wylatuję do Londynu za dwa dni o godzinie szesnastej.”. 
Jak oparzona wstała z łóżka i spojrzała na zegarek, wskazywał piętnastą dwadzieścia. Szybko narzuciła na siebie płaszczyk i wybiegła z domu, wsiadła do swojego nowiutkiego Fiata Punto i z piskiem opon ruszyła w stronę Warszawy. W duchu dziękowała sobie za to, że dokładnie tydzień temu zdecydowała się na kupno tego cacka. Teraz ma szansę zdążyć. Jak na złość cała stolica była zakorkowana. 
Na salę odlotów wpadła punkt szesnasta, spojrzała z nadzieją na tablicę, z niedowierzaniem wpatrywała się w napis: „Samolot 514 Warszawa – Londyn odleciał o czasie”. Rozpłakała się z bezsilności, jej szansa na szczęście odleciała razem z samolotem. Wyszła z budynku, padał ulewny deszcz, niebo płakało razem z nią. Jak w transie zaczęła biec przed siebie. Po kilku chwilach poczuła ogromny ból rozlewający się po całym ciele… 

Miniaturka IV "Nie ma takich słów, które wyrażą to jak bardzo Cię kocham..."

Koszykówka… To sport, który dla wielu ludzi jest pasją. Jedni grają zawodowo w najsłynniejszych koszykarskich klubach, a inni traktują to jako rozrywkę po ciężkim dniu pracy. Grając rozładowują złość, odprężają się. Podczas takich meczy często dochodzi również do szczerych rozmów na różne tematy.

Do osób, które grają w koszykówkę dla rozrywki zaliczają się Marek Dobrzański i Sebastian Olszański. Ich miłość do tego sportu zaczęła się w pierwszej klasie liceum, dołączyli do szkolnej drużyny koszykarskiej. Szybko polubili grać w kosza, w locie pojęli zasady gry. Już po dwóch miesiącach ich wysiłek został ukoronowany. Razem ze swoją drużyną zdobyli Wojewódzki Puchar Gry w Koszykówkę. To nie była ich ostatnia nagroda, szkolna drużyna, w której grali sięgała po najważniejsze trofea. Marzyli, aby w przyszłości stać się najlepszymi i najsławniejszymi koszykarzami na świecie. Jednak życie napisało dla nich inny scenariusz, zaczęli pracować w biurze. Mimo niespełnionych marzeń nie zrezygnowali z koszykówki i grali razem po pracy dwa razy w tygodniu. W ten sposób rozładowywali swoje emocje, rozmawiali o problemach, które zaczynały się i kończyły na kobietach. Zawsze chwalili się swoimi nowymi zdobyczami i umawiali się na kolejne łowy w słynnym warszawskim klubie 69. Jednak od pewnego czasu, ku niezadowoleniu Sebastiana Marek zmienił nawyki. Nie chodził do klubu, a jego myśli zajmowała tylko jedna dziewczyna o pięknych, błękitnych oczach. Przez to zamiast rozmów o panienkach były rozmowy o Urszuli Cieplak. Marek podczas gry zwierzał się swojemu przyjacielowi ze swoich problemów. Wymyślali nowe plany jak przekonać Ulę, że Marek naprawdę ją kocha. Niestety wszystkie kończyły się fiaskiem.

Była środa, a co za tym idzie kolejny koleżeński mecz koszykówki. Jednak ten różnił się od innych. Oprócz Marka i Sebastiana w grze uczestniczyła jeszcze jedna osoba. Nie byłoby nic w tym złego (w końcu im więcej osób tym lepiej) gdyby nie był to Piotr Sosnowski – rywal Marka w „wojnie” o serce Uli. Marek z całego serca go nienawidził, tak naprawdę nie miał ochoty z nim grać. Chciał mu tylko po prostu dogryźć.
Marek, Sebastian i Piotr zgrali zacięcie każdy na każdego. Dwóm pierwszym panom wydawało się, że szybko i łatwo pokonają nędznego lekarzynę w koszulce polo. Jednak pierwsze minuty gry były na korzyść kardiologa.
Piotr wcale nie miał dużego doświadczenia w grze w koszykówce, nie grał długo. Zaciekawienie tym sportem pojawiło się na studiach, gdzie Piotr razem z kolegami w czasie przerw grali na szkolnym boisku. Często też zrywali się z zajęć, aby tylko zagrać mecz.
Sebastian bez skutku próbował trawić za trzy punkty, ciągle był blokowany przez Piotra. Marek rzadko był przy piłce, Piotr zawsze mu ją odbierał. Panowie jednak nie tracili nadziei, sądzili, że kardiolog niedługo się zmęczy i wtedy oni będą mieli swój czas. Niestety tak owy nie nadchodził. Seba właśnie po raz setny zmierzał oddać rzut, jednak znowu został zablokowany. Pech chciał, że przy „lądowaniu” źle stanął na nogę i z powodu bólu kostki musiał siąść na ławce. Na boisku został tylko Marek z Piotrem, Dobrzański miał już dość podchodów i chciał w końcu zyskać piłkę.
M: A ty co jeszcze się nie rozgrzałeś? – zapytał po kolejnym celnym rzucie Sosnowskiego, chciał go rozkojarzyć.
P: Jeszcze nie, zresztą koszykówka to nie mój sport. Wolę żagle. – oddał kolejny rzut do kosza.
M: Tak, ja słyszałem, że na nich fajnie się panienki wyrywa, nie? – teraz to Marek miał piłkę.
P: A nie próbowałem.
M: Nie? – grali punkt za punkt.
P: Ale wiesz co, to prawda. Chwile spędzone z dziewczyną na żaglówce… Bezcenne.
M: Pewnie żałujesz, że z Ulką nic nie wyszło, nie?
P: Tym razem nie wyszło, wyjdzie następnym.
M: A może nie wyjdzie, co? – Marek był coraz bardziej zdenerwowany.
P: A może wyjdzie i to już w ten weekend. – dolewał oliwy do ognia. – Co ty na to?
M: A może nie w ten weekend? Co ty na to?
P: Co dużo pracy macie?
M: W ten weekend mamy bardzo dużo pracy. – wściekły rzucił mu piłkę do rąk. – Więc może wyrwij sobie inną panienkę, co? Na żagle.
P: A może ty już sobie odpuść, co? Skoro i tak już spaprałeś sprawę? – atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, podał mu piłkę z impetem – Teraz to możesz jedynie jej kawę przynosić. – Marek już nie wytrzymał, rzucił Piotrowi piłkę i popchnął go tak, że upadł na ziemię. Zaczęli się bić, Sebastian utykając na nogę powoli podszedł do nich, starał się jakoś opanować sytuację. Jego starania poszły na Marnę. Marek uderzył Piotra w twarz tak, że ten się zachwiał i upadł na tartan.
S: Marek, co ty robisz wiesz jaka będzie afera? – powiedział do Marka.
M: Trudno.
Piotr wykorzystał chwilę nieuwagi rywala i skoczył mu na plecy. Zaskoczony Marek nie zdołał utrzymać równowagi i z całym impetem runął na ziemię. Nie miał już siły wstać, ogromny ból brzucha mu na to nie pozwalał. Piotr zyskał przewagę, wstał z Marka i zaczął go kopać. Dobrzański nie miał siły się bronić, Seba też był bezsilny. Sosnowski kopał bez opamiętania, a Marek był coraz słabszy. W ostatnim momencie na boisko wbiegła Ula.
U: Kurde blaszka no‼! Co tu się dzieje? – na jej widok Piotr natychmiast przestał. Marek nawet nie miał siły na nią spojrzeć – Marek do cholery jasnej co ty wyprawiasz? Mało ci? – niespodziewanie zaczęła krzyczeć na Marka, nie obchodziło ją to, że jest cały poobijany i obolały.
M: Ula to nie tak…- powiedział słabym głosem.
U: Nie tak! Nie rozśmieszaj mnie! To wszystko przez ciebie‼ - miała gdzieś jego tłumaczenia. On nie miał siły się jej przeciwstawić. Z serca bólem przyjmował kolejne słowa.
W końcu odezwał się Sebastian, który nie mógł już wytrzymać tego jak Ulka wyżywa się na jego przyjacielu.
S: Dosyć! Ulka czy ty tego nie widzisz? Marek cię kocha, robi wszystko, aby ci się przypodobać. Lata jak szalony, zarywa noce, abyś tylko była zadowolona! Ta intryga to był mój pomysł, Marek nie chciał cię oszukiwać. Ja go do tego zmusiłem. Gdy odeszłaś, był cieniem człowieka, nie było z nim żadnego kontaktu. Mówił tylko o tobie i o tym, że cię kocha. Teraz chce, abyś do niego wróciła. W jednym masz rację, to Marek zaczął tą bójkę, ale miał powody. Słyszałem co Piotr mówił, Marek cię tylko bronił! Dziewczyno ty nie masz litości! – wykrzyczał jednym tchem. – Popatrz na niego, on ledwo żyje, a ty zamiast mu pomóc to bronisz tego pożal się boże kardiologa! Przejrzyj na oczy!
Ula kilka sekund stała juk wmurowana, przetwarzała słowa powiedziane, stop wykrzyczane przez Sebastiana. Zdała sobie sprawę, że on ma rację. Zerwała się z miejsca i natychmiast znalazła się przy Marku.
U: Marek! – potrząsnęła nim lekko, nie reagował. – Marek! – bez skutku. – Sebastian dzwoń po karetkę! – po jej twarzy spłynęło kilka łez, dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że go kocha. A on może umrzeć… Przez nią, gdyby nie zgodziła się, aby Piotr z nimi poszedł nic by się nie stało. W pewnej chwili poczuła dłoń na swoim ramieniu. Odwróciła głowę i zobaczyła Piotra. Odepchnęła go.
U: Zostaw mnie w spokoju! Coś ty zrobił idioto?! Przez twoje zachowanie on teraz może umrzeć! Nienawidzę cię! Zejdź mi z oczu! – w chwili gdy skończyła krzyczeć na Piotra przyjechało pogotowie.
Zabrali Marka do szpitala, zaraz za karetką jechała Sebastian razem z roztrzęsioną Ulą. Mimo, że bolała go noga, postanowił prowadzić.

Siedzieli na szpitalnym korytarzu, Markiem zajmowali się lekarze. Ula chodziła tam i z powrotem, nie potrafiła zapanować nad łzami.
U: Jak coś mu się stanie ja sobie tego nie daruję. To moja wina. – użalała się nad sobą.
S: Chcesz znać prawdę? Tak, to przez ciebie. Przez ciebie Marek się zadręczał, prawie nic nie jadł. Wiele razy przy mnie płakał. Ty byłaś dla niego zimna i bezwzględna.
Ula nic się nie odezwała, dobrze wiedziała, że Sebastian miał rację. Po kilkudziesięciu minutach z Sali Marka wyszedł lekarz. Ula od razu do niego podeszła.
U: Panie doktorze co z nim?
L: Jego stan jest stabilny. Ma złamane żebro i lekki wstrząs mózgu. Oprócz tego wiele pokaźnych siniaków na brzuchu i plecach oraz rozciętą wargę
U: Mogę go zobaczyć?
L: Tak, tylko proszę go zbytnio nie męczyć. Jest bardzo słaby.
U: Dobrze. – weszła do Sali, przeraziła się na jego widok. Miał szew na wardze i podbite oko. Jego tułów był schowany pod bandażem. Rozpłakała się jeszcze bardziej, usiadła na jego łóżku i delikatnie pogładziła go po dłoni.
M: Ula…- powiedział słabo.
U: Ciii… Nic nie mów. Marek chciałam cię bardzo przeprosić, dzięki Sebastianowi zrozumiałam to wszystko. Gdy pomyślałam, że mogę cię stracić przeraziłam się i coś do mnie dotarło. Marek ja cię tak bardzo kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. To przeze mnie teraz cierpisz. Wybaczysz mi to wszystko?
M: Uluś, oczywiście, że wybaczam. Nie ma takich słów, które wyrażą to jak bardzo Cię kocham. Też chcę cię przeprosić. – powiedział z trudem.
U: Nie ma za co kochanie. – przysunęła się do niego i delikatnie, aby nie zrobić mu krzywdy pocałowała go w usta. On mimo bólu odwzajemnił pocałunek.
Nareszcie był szczęśliwy… Niewyobrażalnie szczęśliwy...