czwartek, 2 stycznia 2014

Ula i Marek - inna historia VI

U: Dziękuję.
M: Ale Ula nie ma za co. A teraz siadaj, śniadanie gotowe. – Zanim skończył zdanie do kuchni przydreptała Mania.
M: Wyspałaś się kochanie? – Na to mała pokiwała główką z uśmiechem.
M: No to siadaj, zjemy śniadanko.
Usiedli do stołu, Marek nałożył im na talerze pysznie wyglądającą jajecznicę z szynką. Zaczęli jeść.
U: Co będziemy dzisiaj robić? – Zapytała Ula przegryzając chleb
M: Może pójdziemy nad zalew? Jest piękna pogoda.
Mań: Tak! Tak! Pójdźmy nad zlew! – Ula i Marek wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem, tylko Mania nie rozumiała, o co im chodzi.
U: Nad zalew Marysiu. – Poprawiła ją i pogłaskała po główce.
Szybko uwinęli się z posiłkiem i zaczęli się przygotowywać do wyjścia. Ula założyła swój dwuczęściowy niebieski kostium kąpielowy, na który narzuciła zwiewną zieloną sukienkę. Marek włożył białe szorty i T-shirt. Do plecaka schowali rękawy do pływania, dmuchane koło ratunkowe, piłkę plażową, ręczniki oraz wodę i suchy prowiant.
Około godziny dwunastej byli już na miejscu, rozłożyli rzeczy i zdjęli ubrania zostając w samych strojach kąpielowych. Marysia budowała zamek z piasku wraz z nowopoznanym kolegą – Damianem, który był w jej wieku. Ula i Marek natomiast grali w siatkówkę z rodzicami Damiana na pobliskim boisku do gry plażowej. Po wygranym meczu przez Ulę i Martę – mamę chłopca wrócili wraz z nowymi znajomymi na swoje miejsce.
Mar: Mieszkacie tu?
U: Nie, przyjechaliśmy tylko na weekend z Warszawy, a wy?
Mar: My też mieszkamy w Warszawie.
U: To fajnie, może kiedyś się jeszcze spotkamy.
Mar: Mam taką nadzieję, fajnie się z wami rozmawia. Długo jesteście z Markiem ze sobą?
U: Nie jesteśmy razem, to trochę skomplikowane. Na razie jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Mar: Na razie?
U: Marek ma żonę, z którą się rozwodzi. A my zakochaliśmy się w sobie. Znamy się od czasów liceum.
Mar: Rozumiem. – Ich rozmowę przerwali Marek i Przemek, którzy byli w barze po zimne napoje.
M: Jak tam dziewczyny?
U: Dobrze, długo was nie było. Myślałam, że umrę tak mi gorąco. Daj tą wodę. – Duszkiem wypiła połowę butelki. – Od razu lepiej.
Prz: Idziemy popływać?
M: Pewnie, chodźmy.  – Całą czwórką weszli do wody. Była chłodna, to dało im odpoczynek od tego upału. Po chwili dołączyli do nich Marysia i Damian, którzy dość nieporadnie pływali w dmuchanych rękawkach.
Man: Tato, pomóż mi.
M: Co się stało?
Man: Naucz mnie pływać. – Marek pokazał córce jak pływać. Po chwili pływała stylem przypominającym kraula.
Zabawa w wodzie przysporzyła wszystkim wiele śmiechu, chlapali się wodą, grali w piłkę i pływali. Po godzinie zmęczeni wyszli nas brzeg i położyli się na ręcznikach.
M: Jestem wykończony, nie wiedziałem, że zabawa w wodzie może być taka męcząca.
Prz: Ja też padam z nóg, tylko Mańka i Dami się nie zmęczyli. – Wskazał na dzieci, który dalej pluskały się w wodzie.
Około godziny siedemnastej poszli razem na obiad do knajpki niedaleko plaży. Ula i Marek zaprzyjaźnili się z Martą i Przemkiem, świetnie się razem czuli. Opowiadali wiele ciekawych historii ze swojego życia, przy czym często wybuchali niepohamowanym śmiechem. Przy okazji bliżej się poznali. Marta i Przemek byli małżeństwem od sześciu lat, poznali się dzięki jednej z ich wspólnych jak się okazało znajomych. Byli szaleńczo w sobie zakochani, po pół roku znajomości wzięli ślub. Trzy lata później na świecie pojawił się ich synek Damian. Wiodą szczęśliwe życie, niczego im nie brakuje. Mają własną firmę zajmującą się reklamą, dobrze im się powodzi. Mają ogromny dom na obrzeżach Warszawy.
Ula i Marek od razu znaleźli z nimi wspólny język, Przemek zaproponował, że Febo&Dobrzański może podjąć współpracę z ich firmą.
Prz: Mamy do zaoferowania bardzo dobrą reklamę zarówno w billboardach jak i w Internecie. Nasi specjaliści potrafią trawić nawet do bardzo wymagających osób, którzy potrzebują dużej zachęty do skorzystania z usług jakiejkolwiek firmy.
M: Brzmi kusząco, co nie Ula? Przemek umówmy się tak, w poniedziałek przyślesz nam szczegółową ofertę wraz ze wstępną ceną. My to na spokojnie przedyskutujemy i na pewno się do ciebie odezwiemy.
Prz: Oczywiście, będzie jak zechcesz. Proszę to moja wizytówka, w poniedziałek z samego rana wyślę ci maila.
Zakończyli rozmowy o interesach, reszta obiadu przebiegła w miłej atmosferze. Ula i Marta też bardzo się polubiły, często szeptały opowiadając historie związane z „ich” facetami.
Po dwóch godzinach postanowili wracać do domu, pożegnali się ze znajomymi i ruszyli w stronę domku. Tylko Marysia płakała, nie chciała rozstawać się ze swoim kolegą.
M: Marysiu nie płacz. Niedługo spotkamy z Damianem i pobawicie się jeszcze dłużej.
Man: Obiecujesz? – Zapytała uspokojona słowami taty.
M: Obiecuję kochanie.

Nazajutrz po obiedzie około godziny czternastej zbierali się do powrotu do Warszawy. Nie chętnie pakowali swoje bagaże, bardzo spodobało im się w Zalesiu. Było tu bardzo spokojnie, piękna pogoda zachęcała do spacerów i pobytu nad wodą. Z wielką chęcią zostaliby tutaj jeszcze dłużej. Jednak nie mogli, jutro trzeba było iść do pracy. Wsiedli do samochodu i odjechali. Po około czterdziestu minutach Marek zaparkował auto pod bramą domu numer osiem w Rysiowie. Zgodnie z umową przyjechali odwiedzić ojca Uli. Ledwo weszli do przedpokoju już napadła na nich Beatka witając się radośnie z Ulą i Markiem. Po przywitaniu porwała Marysię do swojego pokoju chcąc pokazać jej swoje nowe lalki. Młodzi weszli do kuchni, tam przy stole siedział Józef naprawiając stary zegar z kukułką, a Jasiek stał nad otworzoną lodówką i z uwagą wpatrywał się w jej wnętrze.
M:, Co tam zgubiłeś Jasiu? – Spytał chłopka klepiąc go lekko po plecach. Oderwał się od urządzenia.
Jas: Cześć Marek, cześć Ula.
J: Witajcie dzieci. Przepraszam za bałagan, ale Szymczykowa poprosiła mnie o naprawę zegara.
M: Nic nie szkodzi panie Józefie.
J: Siadajcie, kawy, herbaty? Może bigosu? Sam robiłem
M: Ja po proszę kawę, a za bigos podziękuję. Przed wyjazdem zjedliśmy obiad.
U: Ja też tatko kawę.
J: No opowiadajcie, jak było?
U: Wspaniale, to miasteczko jest naprawdę urocze. Wygląda jak z minionego wieku, brukowane uliczki, dorożki, w rynku nie ma ani jednego auta. To świetne miejsce na wypoczynek.
M: Tak, Ula ma rację. Po tym jakże ciężkim tygodniu należał nam się wypoczynek.
J: Bardzo się cieszę, że wypad się udał. A gdzie zgubiliście Marysię?
M: Beatka zabrała ją do siebie.

Nastał poniedziałek, po wspaniałym weekendzie rozleniwieni Ula i Marek nie chętnie przekraczali próg firmy. Nie dane było im długo wspominać minione trzy dni, bo gdy tylko wyszli z windy na piątym piętrze przywitał ich głośny krzyk Pshemko.
Ps: O dio! Ja już nie wytrzymam! Nie dam rady! Dlaczego bogowi tak się na mnie mszczą? Co ja złego zrobiłem? Niech ja tylko dorwę tego…tego…O dio! Nie wiem jak nazwać tą osobę.
Zwabieni, szybko popędzili do pracowni mistrza. Widok, który zastali był okropny, szczególnie dla Uli, która po raz pierwszy miała styczność z fanaberiami Pshemko. Po pracowni walały się porozrzucane projekty, niektóre z nich były pocięte, pogryzione i bóg wie co jeszcze. Podobnie było z kreacjami, niektóre z nich leżały nawet na lampie.
M: Pewnie znowu nie dostał czekolady. – Szepnął jej do ucha, on nie przejmował się histeriami Pshemko, co najmniej raz na dwa tygodnie odgrywał takie tragedie. Weszli do środka i natychmiast musieli się bronić przed lecącym w ich stronę wieszakiem.
M: Pshemko, co się stało?
Ps: Urszula, Marek dobrze, że już jesteście. Patrzcie. – Podał im kilka kartek, na które były pomazane.
M:, Co to jest? – Przyjrzał się uważnie. – To, to są projekty do najnowszej kolekcji?! – Powiedział bardziej stwierdzając niż pytając.
Ps: Tak Marco to są projekty! Moje projekty! Przychodzę dzisiaj do pracowni, patrzę, a tu to,…Kto mógł to zrobić? Co za niegodziwiec! Niech gromy się z nim rozprawią!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz